Z braku chęci do pisania pełnowymiarowej recenzji, a jednocześnie silnej potrzeby dorzucenia czegoś na ten smutny padół łez, zdecydowałam się na coś nowego. Choć tej liście zdarzało się diametralnie zmieniać, oto i nadchodzi - moje wielkie top 50 chińskich bajek. Kolejność zachowałam tylko powierzchownie, w moim mniemaniu nie ma specjalnej różnicy na przełomie dwóch czy trzech serii. Muszę również dodać, iż segregując, kieruję się bardziej osobistymi odczuciami, niźli zdrowym rozsądkiem - no, zostaliście ostrzeżeni. Jedziem z tym koksem.
*DANGER ALERT*
Mnóstwo literków!


1. Higurashi no Naku Koro ni - nie powiem, miałam mnóstwo trudności z wyznaczeniem pierwszego miejsca. Zdecydowałam się jednak na serię, którą kojarzę z moimi początkami w świecie anime, do dziś uznaję ją za wyznacznik połączenia dobrego kryminału i dramatu. Dwa pierwsze sezony, czyli historię właściwą, oglądałam z wypiekami na twarzy oraz głupawo rozwartymi ustami równo trzy razy i nie widzę przeszkód, aby nie odświeżyć sobie seansu w najbliższej przyszłości. Niezależnie od kolejnych tytułów, lepszych lub gorszych, Higurashi zawsze gościło w moim serduszku i nie sądzę, by miało się to zmienić.







 2. Sakamichi no Apollon - I tu zaskoczenie, anime niemające jeszcze nawet dwóch lat na karku. Pamiętam dzień, kiedy wyemitowano pierwszy odcinek - niczym nie zainteresował mnie plakat czy opis, postanowiłam nawet nie zaczynać. Zostałam skierowana na słuszną ścieżkę po usłyszeniu bardzo przychylnej opinii, bardzo wymagającego znajomego. I wpadłam po uszy.  Miłość, przyjaźń, no i jazz, prosto od samej Yoko Kanno i samego Shinchiro Watanabe.







 3. Gintama - ...to donikąd nie zmierza, co? Sama jestem dość zaskoczona, widząc rozbieżność w tematyce mojej top trójki. Ale do rzeczy. Tasiemiec, w dodatku shounen, kompletnie nie moja bajka. Mimo to, Gintama ma jedną, bardzo poważną zaletę - absolutnie arcygenialny humor! Oczywiście, nie każdemu on podpasuje, żarty są dosyć zróżnicowane, a niektóre tak zawiłe, że ponoć nawet japończycy mają problemy z ich zrozumieniem. Są i wątki poważniejsze, w większości doskonale poprowadzone, nawiązania do japońskiej popkultury w każdej scenie, dobrze wykreowani bohaterowie i naprawdę świetny soundtrack. Uwaga - należy siedzieć w bezpiecznej odległości od monitora i nie oglądać w nocy. Wspólokatorzy mogą wyrazić dezaprobatę, słysząc szaleńcze śmiechy.



 


4. Fullmetal Alchemist: Brotherhood - Dokładniejszą ekranizację wydarzeń z mangi widziałam stosunkowo niedawno i do dziś pluję sobie za to w brodę. To niesamowicej urody, zbalansowane połączenie dramatu, komedii, okruchów życia i serii przygodowej, wywoływało u mnie skrajne emocje. Tu rozpaczałam nad dramatem braci, tam gotowałam się ze złości, myśląc o bezduszności Tuckera. Podróż Elriców okazała się długa i niezwykle poruszająca - na pewno niejednokrotnie sobie o niej przypomnę.


5. Chihayafuru - jak już wspominałam w recenzji, jestem niezrównoważoną fanką przygód Chihayi i jej klubu karuty. Nawet, jeśli po KuroBasu wierzycie, że sportówki mogą być dobre, ale jakoś nie macie przekonania co do jakości anime traktującego, jakby na to nie patrzeć, o karciance, nie dajcie się temu zwieść. Wszystkich głębiej zainteresowanych tematem odsyłam do rezencji oraz oczywiście, przed ekrany, do seansu.


6. Steins;Gate - mado sajentisto Okarin, jego niezrównana asystentka Kuristina, rozkoszna Mayushii, cyniczny Daru, Ruka, którego płciowości chyba nikt, włącznie z nim samym, nie jest pewien, niepokojąco cicha Moeka, nyan nyan Feyris oraz tajemnicza Suzuha - takiego kompletu po prostu nie da się nie kochać. Podróże w czasie to w rzeczy samej temat bardzo oklepany, jednak twórcy wybrnęli z niego śpiewająco, wnosząc do gatunku powiew świeżości oraz tworząc udaną mieszaninę dramatu i akcji, ze szczyptą komedii. Gratka dla osób zainteresowanych efektem motyla i nie tylko!







7. Yojouhan Shinwa Taikei - zastanawialiście się kiedyś, czy Wasze wybory, nieważne jak pozornie nieistotne, mają wpływ na tok Waszego życia? Podobne rozważania nadeszły również protagonistę, niewymienionego z imienia aż do końca serii. Szalona, acz jak okazuje się na końcu, spójna i mająca głębszy sens, podróż bez trzymanki przez jedenaście odcinków spodobała mi się na tyle, by od dłuższego czasu utrzymywać się w mojej ścisłej top dziesiątce. Wyborny był zarówno seans, jak i jego oryginalna forma. Niespotykane, niegłupie i niesztampowe - uwaga, zawiera śladowe ilości czarnego humoru, szybkich monologów głównego bohatera oraz orzechów arachidowych.






8. Danshi Koukousei no Nichijou - co czysta komedia, nieskalana nawet najmniejszym zalążkiem fabuły, robi tak wysoko?! Prześmiewa schemat serii moe. Sięgam po Nichibros częściej, niż powinnam i za każdym razem wiję się ze śmiechu. Nie zliczę, ile razy obejrzałam odcinek, w którym bohaterowie zainscynowali scenę z RPGa tudzież Hidenori golił włosy na sutkach. Ewentualnie Tadakuni paradował w spódnicy. Rozrywkę dostarczono mi już w momencie emisji, dziś nie jest ona ani trochę mniejsza.









9. Kara no Kyoukai - choć filmy były gorsze i lepsze, do dnia dzisiejszego, myśląc o tej serii jako o ogóle, nie odczuwam nic innego, prócz czystego zachwytu. Mroczna, nieprzewidywalna, dość krwawa historia bezwarunkowej miłości, od początku skazanej na niepowodzenie. Kara no Kyoukai to również bodaj najpiękniejsze audiowizualnie anime, z jakim miałam niewątpliwą przyjemność się spotkać.











10. Bakemonogatari - seria, w której fanserwis wzrósł do rangi artyzmu. Nie do końca zwykłe przygody Araragiego i jego haremu to klasa sama w sobie. Zarówno Bakemono, jak i pozostałe serie z uniwersum Monogatari, wyróżnia oryginalne podejście do oklepanego tematu, głównie za sprawą eksperymentalnej grafiki, dodania wątku supernatural, a przede wszystkim, świetnie wykreowanych postaci.










11. Mushishi - gdybym miała wskazać anime idealne, bez wątpienia moim pierwszym typem byłoby Mushishi. Zaczynając od spokojnego protagonisty, Ginko, idąc przez grafikę pełną starannych detali i gry światłocieni, kończąc na poszczególnych historiach pełnych symbolizmu. Wyjątkowy, uspakajający i melancholijny klimat przykuwa widza od ekranu juz po pierwszych dźwiękach openingu.











12. Shoujo Kakumei Utena - a skoro o symboliźmie mowa, nie może zabraknąć samej Rewolucjonistki Uteny. Perfekcyjnie skomponowana opowieść, ukazująca ludzkie brudy, słabości i wszystkie możliwe zboczenia w bajkowy sposób. Pełne metaforyczności konwersacje, poszczególne elementy tła, najróżniejsze nawiązania. Trzydzieści siedem odcinków pięknej otoczki, dwa brutalne, kończące wszystkie wątki. Klasyka przez gigantyczne "K", choć zdecydowanie, nie dla każdego. Żyjmy heroicznie!









13. Durarara! - szalonej historii o dziwakach z Ikebukuro nie trzeba przedstawiać chyba nikomu. Nie muszę też pewnie tłumaczyć, czemu zawdzięcza tak wysoką pozycję na mojej liście. Jeśli z jakiegoś powodu nie masz za sobą DRRR! - czas to nadrobić i to w tym momencie!













14. Ghost Hunt - pierwszy i ostatni horror animowany, który wywołał u mnie dreszcze na plecach. Na szczęście nie mamy tu do czynienia z typowym straszakiem, a ze spójną opowieścią, będącą przy okazji połączeniem wstawek komediowych, wątku romantycznego i oczywiście horroru. Wybitnie udana mieszanka, oczarowująca gronem przesympatycznych bohaterów.












15. Eikoku Koi Emma Monogatari - skromna perła na jedwabnej poduszeczce. Prosta, acz dojrzała oraz wiarygodna opowieść, traktująca o miłości pokojówki i wysoko urodzonego szlachcica. Gwarantuję uczucie zachwytu nawet u najbardziej wymagających widzów - całości dopełnia bowiem wspaniała strona audiowizualna. Dla mojej anglosaskiej osoby, oba sezony były idealnym odprężeniem, z kubkiem herbaty w ręku.






16. Kuragehime
- myślę, że w recenzji przedstawiłam już wystarczającą ilość argumentów, tłumaczących moją miłość w stosunku do omawianego tytułu. Po raz kolejny, serdecznie zachęcam do zapoznania się!










17. Kyousougiga 2013 - kolejna świeżynka na liście, anime zaledwie sprzed kilku miesięcy. Choć całe uniwersum Kyoysougigi godne jest najwyższych pochwał, to właśnie seria telewizyjna skradła moje serce. Przygody Koto (której głosu użycza Rie Kugumiya, w jednej z jej najlepszych ról) w lustrzanym Kyoto zafundowały mi śmiech, wzruszenie i czystą rozrywkę. Kolorowy świat interesuje, a relacje pomiędzy bohaterami nurtują od pierwszego odcinka. Znajomość poprzednich części nie jest niezbędna, jednak wszystkie utrzymują wysoki poziom, toteż nie widzę powodu, dla którego miałoby się z nich rezygnować.







18. Michiko to Hatchin - zupełnie nietradycyjna historyjka o Kopciuszku i jej wybawicielce, przemierzających rozległe ulice Ameryki Południowej. Oprócz świetnie poprowadzonej akcji, otrzymujemy niespotykanie różnorodny soundtrack, będący istnym miodem dla uszu. Hana aka Hatchin nokautem wygrywa również miano najlepiej wykreowanej bohaterki dziecięcej, jaką miałam przyjemność w anime przyuważyć, tworząc przy tym z Michiko wyjątkowo udany duet. Wyborne kino sensacji i nie tylko.






19. Darker than Black - muszę się przyznać już na starcie, nigdy nie obejrzałam drugiego sezonu DtB i oglądać też nie zamierzam - słuchając się zaufanych głosów, nie chcę psuć bardzo pozytywnego uczucia pozostałego po seansie. Wyłamujących się ze sprawdzonych schematów serii sci-fi jest jednak mniej, niż mięsa w parówkach. Historia o Kontraktorach z pewnością zapadła mi w pamięć, tym bardziej, iż kojarzę ją z wybornym soudtrackiem, obecnym w każdym odcinku. Przedsmakiem całego jest przecież sam pierwszy opening, Howling. Uważam DtB za dzieło z początkiem i końcem, toteż nie odczuwam potrzeby zaznajomienia się z wymuszoną kontynuacją - po cóż niszczyć te dobre wrażenia.






20. Gin no Saji - pozycja niemająca nawet roku, jednak czuję się pewnie, umieszczając ją na tak wysokim miejscu. Niewątpliwie jestem fanką wszelakich okruchów życiu, a w tej serii dostałam je w najlepszym wykonaniu. Fantastyczny humor dobrze komponujący się z rolniczą tematyką i co najlepsze, genialne połączenie go z nieco poważniejszymi wątkami, najczęściej skupiającymi się na dorastaniu oraz wiążącej się z tym odpowiedzialności. Z niecierpliwością czekam na trzeci sezon, w którego pojawienie się raczej nie wątpię.


21. Toradora! - pierwszy i jedyny szojc na mojej liście. Torę obejrzałam kilkukrotnie, nawet po tym jej magia nie zgasła. Ze świecą szukać anime tak wciągającego, dojrzale podchodzącego do, jakby na to nie patrzeć, niezbyt dojrzałego tematu, jakim są licealne miłostki czy po prostu dobrze zrobionego. Pomimo niechęci do głównej bohaterki, nie miałam żadnych problemów z oglądaniem, głównie dlatego, iż z nawiązką wynagradzał mi to Ryuuji - jak już kiedyś komuś wspomniałam, gdybym spotkała delikwenta na ulicy, uprowadziłabym i już nigdy nie opuściłby progu mojego domu, tak przemiłego, uczynnego, a jednocześnie niepozbawionego kręgosłupa faceta ze świecą szukać. Nie będe oryginalna, w gatunku shoujo na piedestale stawiam Toradorę - tak właśnie powinno się robić tego typu anime.





22. Mahou Shoujo Madoka Magica - anime nazywane, często dość ironicznie, "Mesjaszem" gatunku mahou shoujo - nie wiem, jak to się ma do rzeczywistości, kolorowe dziewczęta, w spódnicach, które rzadko zasłaniają więcej, niż pośladki oraz przesłodzonej atmosferze, z heroicznymi okrzykami ratujące świat, to kompletnie nie moja bajka. Mimo to, pełna obaw, jako-tako rozwiewywanych przez Urobutchera, znajdującego się na liście twórców z podpisem "reżyser", zasiadłam do pierwszego odcinka. Pochłonęła mnie zarówno seria TV, jak i nakręcona kilka lat później kinówka, Rebellion - razem ze znaczną częścią fandomu, wpadłam w Madokowy szał. Historię uważam obecnie za zamkniętą, film kinowy doskonale udźwignął brzemię, z jakim związana była kontynuacja, jestem w pełni ukontentowana i pewnie niejednokrotnie odświeżę sobie dramatyczną historię niewinnej jak baranek Madoki.

23. Fate/Zero - obejrzenie Fate/Stay Night wywołało mnie falę niesmaku i głębokiego rozczarowania. Po wielu bardzo pochlebnych opiniach, spodziewałam się dobrze skonstruowanej, przemyślanej, oryginalnej, może nieco mrocznej, a przede wszytkim logicznej oraz wciągającej opowieści. Rzeczywistość okazała się diametralnie inna, dostałam grupkę infantylnych nastolatków, z Shirou "People die if they are killed" na czele. No, nie o tym miałam mówić - dobrych parę lat później, powstało przecież Fate/Zero, które wynagodziło mi wszystkie cierpienia. Nareszcie w grze brali udział dorośli ludzie, którzy wiedzieli, co robią, ich działania były przemyślane, a ukazanie więzi pomiędzy nimi, godne najwyższych pochwł. Zachwycają różnorodnością charakterów, często przynoszą zaskoczenie. Muzyka, tym razem Kajiury Yuki, a nie Kawai Kenjiego (który, notabene, stworzył soundtrack będącym bodaj jedynym, acz ogromnym plusem FS/N), jak na tę kompozytorkę przystało, zapiera dech w piersiach. Mam tylko nadzieję, że najnowsze Fate/Stay Night, zapowiedziane na jesień tego roku, podtrzyma wysoki poziom i tym razem, zagwarantuje nam wyborną rozrywkę.





24. Mononoke - perfekcyjnie skomponowana opowieść grozy, horror w połączeniu z japońskim folklorem w najlepszym wydaniu. Piękny pod każdym względem, poczynając od oryginalnej grafiki, pełnej kolorowych tekstur, a kończąc na fabule pojednyczych historii. No i jak tu nie uwielbiać tego Kusuriuriego?





25. Hanasaku Iroha - i tej serii popełniłam swego czasu recenzję, zaznaczając, iż opisuję tytuł, który zaliczam do grona swoich ulubieńców. Podtrzymuję swoją pozytywną opinię - chyba nie muszę po raz kolejny zapewniać o swojej rekomendacji?










26. Baccano! - alchemia, nieśmiertelność, gangi, seryjny morderca i czyste szaleństwo. Absolutnie idealnie poprowadzona akcja, przeplatając jednocześnie kilka linii czasowych, wyjaśniając pokolei powiązanie między poszczególnymi wydarzeniami. Brutalność łączy się z humorem, a całości przygrywa doskonała, jazzowa muzyka. Nie wiedzieć czemu, Baccano! osiągnęło w naszym fandomie popularność mniejszą niż Durarara!! popularność, jednak obie serie są w moim mniemaniu godne siebie nawzajem.







27. Kaiba - jedna z niewielu pozycji, która wzbudziła we mnie emocje tak silne, by na jakiś czas wstrzymać się z oglądaniem. Groteska, podsycana chociażby przez zieloną krew, robiącą piorunujące wrażenie, wzrastała z odcinka na odcinek. Dusząca atmosfera nadawała serii swoistego klimatu. Mimo wszystko, pod tą nieco odpychającą powłoką, nietypowa tematyka próbowała przekazać pewne wartości, adekwatne w dzisiejszym świecie. Nie starano się tego zrobić nachalnie, wmawiając nam swoje racje, a subtelnie poruszać temat wartości ludzkiej duszy, świadomości własnego "ja" czy sprowokować debatę na temat pochodzenia płci. Bardzo smakowity kąsek, raczej dla wyrobionego widza.







28. Kimi to Boku - bodaj najcieplejsze okruchy życia, z jakimi miałam niewątpliwą przyjemność się spotkać. Anime udawadniające, że da się zrobić dobrą i zabawną serię obyczajową o grupie przyjaciół, bez fanserwisu, bez slapstickowych czy niewybrednych żartów, grona oszałamiających biszów tuduzież sztucznego dramatu. Mam szczerą nadzieję, iż na dwóch sezonach się nie skończy i wkrótce ponownie zobaczymy całą paczkę na ekranach.



29. Nodame Cantabile - muzyka klasyczna oraz romans, a to wszystko w spokojnym joseiu - nie umiem sobie wymarzyć piękniejszego połączenia. Przezabawne przygody Chiakiego i Nodame, pełne wzlotów, jak i upadków, były dla mnie gratką, jako miłośniczki kina obyczajowego. Trzy sezony przedstawiły nam spójną historię, z początkiem i końcem - choć z bólem żegnałam się z przesympatycznymi bohaterami, końcówka nie pozostawia żadnych złudzeń oraz stanowi idealną konkluzję całości. Mukyaa!





30. Perfect Blue - sztandarowe dzieło jednego z wybitniejszych, japońskich reżyserów, samego Satoshiego Kona. Nie będę wiele tłumaczyć - po prostu musicie to zobaczyć.











31. Mawaru Penguindrum - najświeższa pozycja na mojej liście, która szturmem wdarła się niemal na sam szczyt. Naprawdę, byłam zachwycona już od pierwszego odcinka, ale moja ekscytacja i szalona sympatia do tytuły tylko wzrastała. Zdarza mi się oglądać wybitne anime, o których mam dobre zdanie, doceniam ich kunszt czy ambitność, lecz mimo wszystko, nie oglądam kolejnych odcinków z wypiekami na twarzy, nie mogąc doczekać się kolejnego spotkania z bohaterami. Mawaru bardzo mile mnie pod tym względem zaskoczyło, bowiem cała seria mi się przede wszystkim niesamowicie podobała. No ale odkładając na bok takie osobiste odczucia. Po autorze Uteny nie spodziewałam się niczego innego, niźli perfekcji i to też prawie dokładnie dostałam. Rozpoczynając od niewątpliwych plusów - bardzo bogata symbolika, którą wręcz uwielbiam w każdej serii. Jabłko, będące symbolem przeznaczenia (które też jest tematem przewodnim całej serii), z drugiej strony, można się również pokusić o odważniejszą interpretację i sięgnąć do biblijnych korzeni: jabłko było przecież symbolem pokusy, a naszych bohaterów niejednokrotnie kusiła chęć zmiany przeznaczenia. Przerażające miejsce zwane Child Broiler, symbolizujące problem odrzucenia przez społeczeństwo, do którego trafiały "niechciane" dzieci. O tak, na temat większości epizodów można by było prowadzić długie i natchnione dyskusje, a to przecież świadczy o jakości produktu. Mnie historia rodzeństwa, którmu zależało tylko na wzajemnym szczęściu, a byli zmuszeni do przeciwstawienia się tylu problemom, po prostu urzekła.


32. Dantalian no Shoka - zupełnie subiektywny wybór, jak w kilku innych przypadkach, bardziej szczegółowo objaśniony w recenzji, zamieszczonej na blogu zaledwie parę tygodnii temu.












33. Sayonara Zetsubou Sensei - saga o nauczycielu-samobójcy to jedno z bardziej rozpoznawanych dzieł SHAFTu. Zupełnie się temu nie dziwię - galeria przedziwnych bohaterów, a przede wszystkim, wysokie stężenie czarnego humoru to przecież klucz do sukcesu. Czekam na więcej Nozomu i jego nietypowej klasy!




34. Usagi Drop - wychowanie dziecka to z pewnością nie lada orzech do zgryzienia. Ale żeby od razu robić o tym anime...? Ktoś kiedyś wpadł na podobny sposób. Spróbował. I udało mu się to wybornie. Słodka, acz wciąż zjadliwa, ba, bardzo smaczna opowieść o samotnym "ojcu" wychowującym dość nietypową sześciolatkę. Z tego, co zaspoilerowano mi przez osoby znające mangę, jej zakończenie jest dość niesmaczne, toteż wolałabym, aby nigdy nie zostało zekranizowane - szkoda by było psuć tak pozytywne wrażenie, pozostałe po tych krótkich, jedenastu odinkach.







35. Nichijou - komedia bardziej, niż absurdalna. Przyprowadzanie kozy do szkoły, tsundere celująca pomiędzy oczy, dziewczyna z gigantycznym kluczem na plecach czy chociażby gadający kot to tutaj chleb powszechni. KyoAni nie tylko moe dziewczęta umie robić, a Nichijou jest tego najlepszym przykładem.



36. Black Lagoon - pościgi i wybuchy. Więcej pościgów i wybuchów. Trochę mafijnich potyczek, parę szokujących elementów i garść świetnych bohaterów. Podczas gdy "wszyscy" wydają się być w "klubie Revy", ja zawsze stałam za Balalaiką - to tak z personalnych refleksji. Choć stanowiące czystą rozrywkę, Black Lagoon wywiązuje się z tego zadania znakomicie i zapada w pamięć na dłuższy czas.









37. Gatchaman CROWDS - a co, gdyby stworzyć serię, w której płci żadnego z bohaterów nie można być do końca pewnym...? Cóż, jeśli dodamy do niej nieco supermocy, świetne OST, kolorową grafikę, mnóstwo nawiązań do starszego uniwersum, pod podobną nazwą oraz szczyptę szaleństwa, na pewno wyjdzie nam coś w stylu Gatchamana. Nie będę zdradzać nic więcej - przekonajcie się sami, jakie to było dobre.

38. Toaru Majutsu no Index - uniwersum Toaru ma lepsze i gorsze momenty, nie da się ukryć. Choć pierwszy Railgun nie powalił, seria S to prawdopodobnie najlepsza z dotychczasowych części. Ale rozpocznijmy od początku i od pierwszego sezonu Toaru, po dziś dzień mojej ulubionej części. Supermoce w środowisku szkolnym to temat oklepany, dużo ciężej jest natomiast wyciągnąć z niego coś przyzwoitego. Toaru ma w sobie coś, czego brakuje wielu podobnym anime - może chodzi o polot, może o humor, a może lekkość w prowadzeniu fabuły. Są i bohaterowie, każdy skrajnie inny, nietrudno ich jednak polubić. Z przyjemnością odrywałam się od szarej rzeczywistości, razem z protagonista przeżywając najróżniejsze przygody w Mieście Akademickim - czekamy na kolejne sezony, wszak Misaka Worst, Trzecia Wojna Światowa i cały wątek z Acceleratorem, same się nie zekranizują.



39. Tsuritama - i w tym przypadku już wystarczająco pozachwycałam się nad niewątpliwymi atutami Tsuritamy w swojej recenzji. E-NO-SHI-MA DON!













40. Level E - zaczyna się poważnie - kosmici, nieco patosu, intryga międzyplanetarna i pewnien rozkapryszony książe. Dramat obyczajowy w kosmosie? A skądże! Nie chcę psuć efektu niespodzianki, jednak poważny klimat zdecydowanie nie utrzyma się długo. Epizodyczna konstrukcja pozwala na niezobowiązujący, przyjemny seans, kolejno przedstawiając nam nowe postacie, zaskakując przy każdej, możliwej okazji.








41. Angel Beats! - choć początkowo wahałam się, czy umieścić tę pozycję na mojej liście, koniec końców Angel Beats! otrzymuje ode mnie zaszczytne, czterdzieste pierwsze miejsce. Przyznam się Wam szczerze - może i minęło od tego czasu już parę lat, ale przy końcówce płakałam jak bóbr. Opowieść o godzeniu się z własnym, często zbliżała się do cienkiej linii, pomiędzy "dramatem" a "melodramatem". Będąc zupełnie subiektywną, to nie było najlepsze anime, jakie widziałam, jednak wspominam je nad wyraz mile - na pewno ma swoich fanów, czemu trudno mi się dziwić.

42. Shiki - intryga rozgrywająca się w małej wiosce to popularny motyw wielu horrorów. Po serii inspirowanej Miasteczkiem Salem na samym początku nie spodziewałam się zbyt wiele, jednak zostałam bardzo szybko "rozczarowana". Warstwę psychologiczną wykreowano bezbłędnie, brak wielowątkowości wcale nie doskwiera, wręcz przeciwnie - dzięki temu, dużo łatwiej było się skupić na emocjach bohaterów, które przecież już w zamyśle miały być tu najważniejsze. Shiki jest na tyle popularne, bym nie musiała tej serii specjalnie opisywać, mimo wszystko, jeśli z jakichś powodów zwlekasz z seansem, masz moje pełne błogosławieństwo i krzyżyk na droge - to po prostu dobre anime jest.







43. Bokurano - o Bokurano umiałabym napisać wszystko, i nic. Choć podniosłość, patos, Wielkie Słowa ze Stosowną Muzyką czasem mnie przerastały, żywię do tego anime sporo ciepłych uczuć, czemu upust dałam w jednej z moich recenzji - zapraszam do lektury oraz seansu.











44. Kure-nai - i teraz nie chcę się specjalnie powtarzać, bodaj pierwszą recenzję na moim blogasku poświęciłam Kure-nai, toteż zainteresowanych zapraszam we właściwą kartę. Samo przez się rozumię, iż serię bezsprzecznie polecam.


45. Katanagatari - tytuł traktuje o opowieści na temat pewnych mieczy, a co kryje zawartość? Na pewno przepiękną grafikę oraz oszałamiająco urodziwy soundtrack, a to tylko wierzchołek góry dobroci. Przygody Shichiki i Togame w ich podróży oraz spotkania z kolejnymi bohaterami, z którymi to przyjdzie im walczyć w boju o posiadany przez nich miecz, to perfekcyjnie przemyślana opowieść, spokojna, a jednocześnie wciągająca - dwanaście niemal godzinnych odcinków pochłonęłam szybciej, niż niejedną serię regularnej długości. Istne arcydzieło, godne polecenia każdemu bez wyjątku. Cheerio!







46. Mouryou no Hako - o Pudle Goblinów pisałam długo i wylewnie, naturalnie, w recenzji. Poraz kolejny, pozwolę sobie wyrazić kompletną rekomendację oraz skierować do wspomnianej recki, w celu poznania mojej nieco lepiej wytłumaczonej opinii.


47. Suzumiya Haruhi no Yuutsu - kogo jak kogo, ale samej Haruhi nie muszę przedstawiać nikomu. Fenomen tej seri nie gaśnie już od lat, dosięgnął i mnie. Wybitna wariacja na temat komedii szkolnej, do dziś wychwalana za oryginalność oraz wyjątkowo zdystansowane podejście do tematu. Brygada SOS, z Kyonem na czele, to szalenie sympatyczna grupa. Nie umiem nie wspomnieć również o filmie kinowym, będący jednym z najlepszych dodatków, jakie kiedykolwiek nakręcono, przewyższającym nawet poziom serii TV.









48. Binbougami ga! - kolejny przedstawiciel jednego z moich ulubionych gatunków, czyli szalona komedia, pełna nawiązań do najróżniejszych elementów japońskiej popkultury, głównie serii shounen, pokroju JoJo, Dragon Ball, One Piece czy Bleach, co czyni ją podwójnie zabawną, przy znajomoścy tychże anime. W głębi ducha liczę na ciąg dalszy, z tej konwencji można jeszcze sporo wyciągnąć, a ja naprawdę nie obraziłabym się za nawet większą dawkę humoru proponowanego przez naszą Boginię Nieszczęść oraz pazerną Ichiko.





49. Dennnou Coil - na Dennou Coil trafiłam czystym przypadkiem, szukając zupełnie innego anime. Czyżby przeznaczenie? Kto tam wie. Pewne jest natomiast to, iż wpadłam w sidła uroku tej serii już po pierwszych kilku odcinkach. Oryginalność świata przedstawionego, mistrzowsko dopracowana strona audiowizualna czy doskonałe wybrnięcie z umieszczenia dzieci w rolach protagonistów to jedne z wielu jej zalet. Nie zostało mi nic innego, jak tylko polecić ją wszystkim miłośnikom sci-fi z nutką dramatu.

50. Yuru Yuri - last, but not least. Nie, to niestety nie jest dżołk. Ten całkiem zabawny akcent kończy już moją listę, jednak wprost nie umiałam się powstrzymać od umieszczenia tu Yuru Yuri. Ja wiem, że nie powinno mi się to podobać. Mam żal sama do siebie, z powodu mojego zamiłowania do tak nieambitnej serii. Ale mimo wszystko, uwielbiam te dziewczyny całym serduszkiem, żarty o niewidzialności Akari, zboczenie Kyouko czy chociażby gagi z Chitose w roli głównej. Gdy tylko nachodzi mnie chandra, odpalam randomowy odcinek i już po chwili śmieję się jak głupi do sera. A chyba właśnie o przyjemność z oglądania chodzi, prawda? C:






I tak oto wspólnie dotarliśmy do tego powstającego w męczeńskich bólach przez długie dni, mocno przydługawego posta. Moim zamysłem było przedstawienie ulubionych serii, w celu rekomendacji tytułów, które imho jak najbardziej na nią zasługują, bez pisania tragicznie długich recenzji. Serdeczne podziękowania dla wszystkich, którym udało się przebrnąć do samego końca. Niech moc herbatki będzie z Wami!
Następny PostNowsze posty Poprzedni postStarsze posty Strona główna