Ballroom e Youkoso
Jako była tancerka, patrzę na tę serię pewnie zbyt krytycznie, jednak ciężko mi przymknąć oko na rażące niedoinformowanie twórców w tej dziedzinie. Występy bez przygotowanego wcześniej układu, brak jakiejkolwiek rozgrzewki, treningów wykraczających poza powtarzaniem jednej pozy w nieskończoność, nie mówiąc już o tym, że większość tancerzy towarzyskich ćwiczy również balet lub lekką akrobatykę, dla poprawienia swojej formy. Jako obyczajówka, ignorując temat przewodni - fabuła toczy się w sposób absolutnie identyczny jak w każdej innej serii sportowej minionych paru lat.
Raczej nie warto.
Fate/Apocrypha
Za dużo bohaterów, za mało pomysłu i treści. Pomimo obejrzenia dziesięciu odcinków, wciąż pamiętam może jedną trzecią obsady, a ta którą już zdążyłam utkwić w pamięci i tak nie charakteryzuje się niczym przesadnie ciekawym. Siłą serii Fate, szczególnie Zero, była więź widza z bohaterami, dowiadywanie się o ich motywach do uczestniczenia w Wojnie, autentycznie poczucie zagrożenia. W tym roku dostaliśmy mielonkę nieciekawych postaci, będących na jednym lub drugim końcu którejś skrajności, paskudną, leniwą animację i... Astolfo.
Nie warto.
Gamers!
Choć wykręcam się z obrzydzenia banalnością tej nazwy, Gamers okazało się wyjątkowo zabawnym rom-comem, nietraktującym samego siebie przesadnie poważnie. Jak na serię opierającą się na nieporozumieniach w miłostkach licealistów, dostajemy sporą dawkę porządnych gagów, a to wszystko za sprawą wyjątkowo udanych postaci. Każdy z bohaterów został przerysowany w skrajności swojego charakteru, ale sprawdza się to znakomicie. Nawet pozornie nijaki protagonista wykazuje się szokująco wręcz ostrym językiem, oczywiście tylko gdy ktoś szkaluje moe bohaterki.
Warto.
Jigoku Shoujo: Yoi no Togi
Nie jestem pewna czy w roku 2017 ktoś o Jigoku Shoujo jeszcze pamięta, jednak (niestety) przypomnieli sobie twórcy. Dostajemy kompletnie surrealistyczne scenariusze z plastikowymi bohaterami, a jakby tego było mało, po sześciu odcinkach postanowiono odgrzać nam serię pierwszą - nie zanimować ponownie, a po prostu, wyemitować praktycznie niezmieniony odcinek. Super. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę absolutnie żenujący poziom nowych epizodów, naprawdę niewiele na tym tracimy. Ending wyszedł im za to prześliczny, to trzeba przyznać.
Zdecydowanie nie warto.
Kakegurui
Podobnie do Prison School, Kakegurui balansuje na granicy dobrego smaku i ciężko czasem powiedzieć czy fanserwis jest tutaj wyłącznie ironiczny, niemniej jednak także tej serii nie da się odmówić ogromnego polotu. W klimat wciąga nas już jazzowy opening, a smaku szaleństwa protagonistki zaznajemy bardzo szybko. Zdecydowanie przemawia do mnie ta teatralność, ciekawie kontrastuje to, z jakby na to nie patrzeć, dość poważnym tematem jakim jest hazard. Zaskakująco przyjemna rozrywka z wieloma zaskakującymi rozwiązaniami. Nie dla każdego.
Warto.
Koi to Uso
W seriach których zamysł opiera się na nieodwzajemnionej miłości trwającej od czasów gdy główni bohaterowie mieli zaledwie po parę lat jest coś nieodwracalnie nierzeczywistego. Koi to Uso okazało się takie właśnie dokładnie; nierzeczywiste. Ten koncept mógłby sprawdzić się jako OVA lub pełnometrażowy film, jednak jest tu po prostu za mało potencjału na rozwój fabularny aby rozciągać serię do tylu odcinków. Wszystkie problemy i konflikty wydają się wymuszone i od pierwszych sekund oczywistym jest kogo wybierze główny bohater, przez co jego nieustanne szybko stają się irytujące, z racji na ich kompletną bezpodstawność.
Raczej nie warto.
Tsurezure Children
Wszystko to, czym Koi to Uso mogło i pewnie chciałoby być: zabawne, urocze i wypełnione kochanymi przez widza bohaterami, a przy tym idealnie sprawdzające się w swojej krótkiej formie. Szczególnie upodobałam sobie serię z Kaną i Chiakim, jednak sama zaskoczyłam się niecierpliwością z jaką oczekuję nowych odcinków przez cały sezon. Prosta, niskobudżetowa forma, dająca radę dzięki niemalże idealnej treści. Uśmiecham się na samą myśl o tej serii, a to chyba cel każdego twórcy szkolnych komedii romantycznych. Doskonały poprawiacz humoru - potwierdzone nawet przez dwudziestoletniego chłopa.
Zdecydowanie warto.
Youkoso Jitsuryoku Shijou Shugi e Kyoushitsu e
O ile Baka to Test to Shoukanjuu było zwyczajnie nieśmieszne, tak w tym przypadku nie widzę w którym miejscu seria się konkretnie nie sprawdziła - bo nie sprawdziła to w sumie w żadnym. Generalnie nie lubimy żadnego z bohaterów, gdyż są oni wyłącznie opisywalnymi kilkoma przymiotnikami masami bez własnej duszy, a ich cel (dostanie się do klasy A) jest i tak nierealistyczny do stopnia powodującego braka zaangażowania zarówno widza, jak i samych postaci, przez większość czasu. Nie jest to ani komedia, ani romans, ani nawet seria obyczajowa, zwykły zbitek scen z codziennego życia kolesia znudzonego chyba jeszcze bardziej od samego widza.
Zdecydowanie nie warto.
Raczej nie warto.
Fate/Apocrypha
Za dużo bohaterów, za mało pomysłu i treści. Pomimo obejrzenia dziesięciu odcinków, wciąż pamiętam może jedną trzecią obsady, a ta którą już zdążyłam utkwić w pamięci i tak nie charakteryzuje się niczym przesadnie ciekawym. Siłą serii Fate, szczególnie Zero, była więź widza z bohaterami, dowiadywanie się o ich motywach do uczestniczenia w Wojnie, autentycznie poczucie zagrożenia. W tym roku dostaliśmy mielonkę nieciekawych postaci, będących na jednym lub drugim końcu którejś skrajności, paskudną, leniwą animację i... Astolfo.
Nie warto.
Gamers!
Choć wykręcam się z obrzydzenia banalnością tej nazwy, Gamers okazało się wyjątkowo zabawnym rom-comem, nietraktującym samego siebie przesadnie poważnie. Jak na serię opierającą się na nieporozumieniach w miłostkach licealistów, dostajemy sporą dawkę porządnych gagów, a to wszystko za sprawą wyjątkowo udanych postaci. Każdy z bohaterów został przerysowany w skrajności swojego charakteru, ale sprawdza się to znakomicie. Nawet pozornie nijaki protagonista wykazuje się szokująco wręcz ostrym językiem, oczywiście tylko gdy ktoś szkaluje moe bohaterki.
Warto.
Jigoku Shoujo: Yoi no Togi
Nie jestem pewna czy w roku 2017 ktoś o Jigoku Shoujo jeszcze pamięta, jednak (niestety) przypomnieli sobie twórcy. Dostajemy kompletnie surrealistyczne scenariusze z plastikowymi bohaterami, a jakby tego było mało, po sześciu odcinkach postanowiono odgrzać nam serię pierwszą - nie zanimować ponownie, a po prostu, wyemitować praktycznie niezmieniony odcinek. Super. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę absolutnie żenujący poziom nowych epizodów, naprawdę niewiele na tym tracimy. Ending wyszedł im za to prześliczny, to trzeba przyznać.
Zdecydowanie nie warto.
Kakegurui
Podobnie do Prison School, Kakegurui balansuje na granicy dobrego smaku i ciężko czasem powiedzieć czy fanserwis jest tutaj wyłącznie ironiczny, niemniej jednak także tej serii nie da się odmówić ogromnego polotu. W klimat wciąga nas już jazzowy opening, a smaku szaleństwa protagonistki zaznajemy bardzo szybko. Zdecydowanie przemawia do mnie ta teatralność, ciekawie kontrastuje to, z jakby na to nie patrzeć, dość poważnym tematem jakim jest hazard. Zaskakująco przyjemna rozrywka z wieloma zaskakującymi rozwiązaniami. Nie dla każdego.
Warto.
Koi to Uso
W seriach których zamysł opiera się na nieodwzajemnionej miłości trwającej od czasów gdy główni bohaterowie mieli zaledwie po parę lat jest coś nieodwracalnie nierzeczywistego. Koi to Uso okazało się takie właśnie dokładnie; nierzeczywiste. Ten koncept mógłby sprawdzić się jako OVA lub pełnometrażowy film, jednak jest tu po prostu za mało potencjału na rozwój fabularny aby rozciągać serię do tylu odcinków. Wszystkie problemy i konflikty wydają się wymuszone i od pierwszych sekund oczywistym jest kogo wybierze główny bohater, przez co jego nieustanne szybko stają się irytujące, z racji na ich kompletną bezpodstawność.
Raczej nie warto.
Tsurezure Children
Zdecydowanie warto.
Youkoso Jitsuryoku Shijou Shugi e Kyoushitsu e
O ile Baka to Test to Shoukanjuu było zwyczajnie nieśmieszne, tak w tym przypadku nie widzę w którym miejscu seria się konkretnie nie sprawdziła - bo nie sprawdziła to w sumie w żadnym. Generalnie nie lubimy żadnego z bohaterów, gdyż są oni wyłącznie opisywalnymi kilkoma przymiotnikami masami bez własnej duszy, a ich cel (dostanie się do klasy A) jest i tak nierealistyczny do stopnia powodującego braka zaangażowania zarówno widza, jak i samych postaci, przez większość czasu. Nie jest to ani komedia, ani romans, ani nawet seria obyczajowa, zwykły zbitek scen z codziennego życia kolesia znudzonego chyba jeszcze bardziej od samego widza.
Zdecydowanie nie warto.
Za każdym razem gdy moim znajomym udaje się wyciągnąć mnie z domu. |